Mimo pozornego bałaganu zawarte na płycie kompozycje zaskakująco współegzystują.
Żaden recenzent nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego co się dzieje w muzyce. Skoncentrowanie się na określonym gatunku muzycznym zawęża wprawdzie pole działania, ale nie jest gwarancją objęcia w całości nawet tej wybranej części. Zdarza się więc, że informacje o niektórych ciekawych przedsięwzięciach, interesujących zespołach, intrygujących inicjatywach, itp. docierają z kilkuletnim opóźnieniem. Na To Rococo Rot zwróciłem uwagę po lekturze komentarzy pod jedną z wielu recenzji jakie publikuję. Nie omieszkałem poszperać w internecie w poszukiwaniu jakiś materiałów na temat zespołu. Większość tekstów na jakie natrafiłem mniej lub bardziej akcentowała „ciepło” twórczości TRR i jej niezwykłość mimo mocnego osadzenia w nowej elektronice. Zaintrygowany sięgnąłem po klika płyt. Przyznaję, że muzyka grupy zatrzymała mnie na dłużej, ale daleki jestem do tego aby podzielać „ochy” i „achy” kolegów po piórze. Łączenie brzmień (i instrumentów) analogowych i cyfrowych niczym nowym, ani tym bardziej odkrywczym, nie jest. Być może jest to działanie niespotykane na szerszą skalę w nowoelektronicznym nurcie. Biorąc pod uwagę jednak całą muzykę elektroniczną, dość często stosowane. Dlatego uwypuklanie tego faktu osobiście mnie dziwi.
Z płyt To Rococo Rot jakie udało mi się wysłuchać
najbardziej przypadła mi do gustu Hotel Morgen. Krążek z 2004 roku
zawiera zbiór krótkich, pociągających form, ciekawych nieoczywistych
melodii aranżowanych za pomocą dość ograniczonego elektronicznego
instrumentarium. Usłyszymy tu echa estetyki elektro, doszukamy się
klimatów rodem z techno czy dub. Napotkamy syntetyczne brzmienia, trochę
rytmu, trochę beatów, ambientowe plamy, zaskakujące mikro-dźwięki,
transowo zapętlone miniatury. Zdaje się, że muzyka przenosi nas do
bliżej nieokreślonym budynku (hotel?) z małymi dźwiękowymi pokojami. W
każdym coś innego, coś miłego, żeby nie rzec „przytulnego”, ale zarazem
oszczędnego, wręcz minimalnego (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).
Obecność „żywych” instrumentów umiejętnie wzbogaca kompozycje (np.
fortepian, ale w dość szczątkowych ilościach). Mimo pozornego bałaganu
wszystkie te mini-historie zaskakująco współegzystują.
W nagromadzeniu natrętnych beatów, szumów, brzęków,
zgrzytów, itp. (często mocno dysharmonicznych) jakimi raczy nas często
nowa elektronika twórczość To Rococo Rot staje się na swój sposób
oryginalna. Z jednej strony nowoczesna, z drugiej sięga do tradycji
muzycznych (nie tylko elektronicznych). I nie jest to działanie
przypadkowe.
Grzegorz Cezary Skwarliński © 2010
(artykuł pierwotnie ukazał się na portalu Wywrota.pl)
To Rococo Rot
Hotel Morgen
Domino 2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz