wtorek, 26 listopada 2013

Andrzej Sapkowski - „Sezon burz”

Wiedźmin Geralt wrósł w kulturę popularną i zbiorową świadomość dość mocno. Większość miłośników fantastyki kojarzy tę postać z filmem (niezbyt udanym), grami komputerowymi (okazały się hitem eksportowym) i oczywiście szeregiem powieści. Wszystko jednak zaczęło się od serii opowiadań publikowanych jeszcze w latach 80-tych XX wieku.


Z białowłosym mutantem, wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego, miałem po raz pierwszy styczność ponad dwadzieścia lat temu. Okazją była publikacja pierwszego opowiadania w miesięczniku Fantastyka w 1986. Opowiadanie to (jak i kolejne) było dość ciekawe i zajmujące, ale bohater specjalizujący się w tropieniu i likwidowaniu potworów wszelkiej maści nieszczególnie przypadł mi do gustu. Między innymi dlatego nie zainteresowały mnie bliżej powstałe później zbiory opowiadań jak i cykl powieści Saga o wiedźminie.

Lata jednak mijają, a człowiek się zmienia. Muszę przyznać, że po Sezon burz sięgnąłem tylko dlatego, że dostał mi się w prezencie. Jeszcze zanim rozpocząłem lekturę dowiedziałem się z internetu, że powieść jest nieco wyrwana z kontekstu. Dlaczego? Przygody wiedźmina zakończyły się kilka lat temu, a tu niespodziewany powrót. Ku uciesze entuzjastów. Ja byłem sceptyczny.

Książkę można z powodzeniem zaliczyć do literatury rozrywkowej. Tej dobrej literatury. Trochę tu grozy, trochę humoru (sposób na depresję przedstawiony przez Jaskiera rozbawi niejednego czytelnika), garść intryg i całkiem duża grupa barwnych postaci. Miłośnicy Geralta i prozy Sapkowskiego pewnie będą zachwyceni mimo pewnych niedociągnięć. Mnie nieco uderzyło wrażenie, że powieść jest zlepkiem (trzeba przyznać, że umiejętnym) kilku opowiadań połączonych motywem skradzionych wiedźmińskich mieczy. Niektóre fragmenty wydawały mi się już skądś znane, ale przedstawione w innej perspektywie. Warsztat literacki autora jest jednak sprawny i całość wypada nadspodziewanie dobrze. Jak dla mnie Sezon burz to lektura dla odprężenia. Niesie jednak ze sobą ciekawe przesłanie. Wszystko jest iluzją. Dosłownie wszystko. W umysłach wielu czytelników pojawi się pewnie pytanie czy przypadkiem nasza rzeczywistość też nie jest iluzją. Niektórzy pisarze z kręgu fantastyki byli o tym niezbicie przekonani.

Na zakończenie mała refleksja. Supernowa wydała książkę, ale o e-booku zapomniała (a może to taki zabieg marketingowy?). Moim zdaniem wydawnictwo strzeliło sobie niejako w stopę nie wydając wraz z książką jej wersji elektronicznej. E-booki zdobywają coraz większą popularność a rzesza czytelników preferujących ten typ dystrybucji stale i szybko rośnie. Rynek nie znosi pustki i w internecie pojawiły się pirackie wersje elektroniczne. Oburzenie wydawnictwa jest zrozumiałe, ale można było temu po części zapobiec. Mając na uwadze wielkość sprzedaży poprzednich wydawnictw z wiedźminem decyzja jest co najmniej dziwna. Nie ukrywam, że gdyby nie fakt otrzymania książki w prezencie nie skusiłbym się na jej zakup. W przypadku e-booka prawdopodobnie bym go nabył przy okazji jakiejś promocji.



Grzegorz Cezary Skwarliński ©

P.S.
Kiedy pisałem powyższe słowa nie było mi wiadome, że jednak wydawnictwo zdecydowało się wydać wersję elektroniczną książki. Czyżby opisane wyżej zamieszanie zmieniło nastawienie Supernowej? Bardzo możliwe. E-book ujrzał światło dzienne 05.12.2013. Opatrzony został tytułem Sezon burz. Edycja rozszerzona.

Andrzej Sapkowski
Sezon burz
Supernowa 2013
str. 404


niedziela, 24 listopada 2013

Dmitry Glukhovsky - „Metro 2033”

W literaturze z kręgu szeroko pojętej fantastyki zaczytywałem się od wczesnej młodości. Poznałem dzięki temu wiele wizji. Wizji czasami wybitnych, często dobrych, ale też takich sobie i nie wartych poświęconego im czasu. Niewiele powieści (i to niezależnie od prezentowanego gatunku fantastyki) jest w stanie mnie zaskoczyć. Jeśli już to raczej negatywnie. Dlatego też ze sceptycyzmem przystępowałem do lektury Metra 2033. Zachwyty wyrażane przez sporą grupę czytelników, którzy postanowili podzielić się swoimi odczuciami w internecie, dodatkowo wzbudzały we w mnie swoistą rezerwę. 


 

Moskiewskie metro to wielka sieć kolei podziemnej z ponad 300 kilometrami linii i 190 stacjami (dane z 2005). Tunele częściowo skonstruowane w taki sposób aby mogły służyć za wielki schron przeciwatomowy. Kompleks nie jest pozbawiony tajemnic. Trudno dostać się postronnym osobom do innych miejsc niż stacje, a niepotwierdzone istnienie tzw. Metra-2 wzbudza dodatkowe emocje. Dmitrij Głuchowski żywo interesował się tą tematyką. Nie jest więc szczególnie dziwne, że wykorzystał metro w swojej postapokaliptycznej wizji przyszłości. Do zapoznania się z książką bardziej przekonała mnie narodowość autora niż tematyka w niej ujęta. Do dziś mam w pamięci (często niezwykłe i w pewnym sensie pionierskie) dokonania braci Strugackich na polu fantastyki. Postanowiłem więc zapoznać się z tym, co prezentuje obecne pokolenie rosyjskojęzycznych pisarzy. Nie ukrywam, że liczyłem na zbliżone klimaty. I muszę przyznać, że nie zawiodłem się.

Metro 2033 to powieść, którą (wzorem pewnego gatunku filmowego) można uznać za powieść drogi. Wędrówka głównego bohatera odbywa się po ograniczonej przestrzeni moskiewskiego metra (i częściowo, zniszczonymi ulicami Moskwy). Jednak nie tylko o fizyczną podróż (i misję do wypełnienia) tu chodzi. Niemniej ważna jest wędrówka wewnętrzna. Stopniowe poznawanie poszczególnych stacji, życia ludzi na nich zamieszkujących, mrocznych tuneli i mikrospołeczności zanurzonych w przerażającej rzeczywistości kształtuje charakter młodego bohatera. Nie obywa się bez grozy rodem z horrorów (popromienne potwory, zmutowana „broń bakteriologiczna”) i zagadkowego mistycyzmu. Obraz społeczeństwa po katastrofie nuklearnej jaki autor przedstawia czytelnikom jest plastyczny i stosunkowo przekonujący. Niestety nagromadzenie wątków może przytłoczyć (niektóre z nich nie są kontynuowane) a nawet przyprawić o zamęt. Czytać więc trzeba z uwagą aby się nie pogubić i w pełni docenić wizję pisarza.

Mimo pewnych mankamentów historia wymyślona przez Głuchowskiego zdobyła dużą popularność wśród czytelników. Na tyle dużą, że autor postanowił uruchomić projekt literacki pn. Uniwersum Metro 2033. W projekcie mogą (mogli) wziąć udział pisarze różnych narodowości, którzy akcje swoich postapokaliptycznych historii umieściliby w świecie „metra” (niekoniecznie w Moskwie). Do dnia, w którym piszę te słowa powstało kilkadziesiąt książek we wspomnianym przedsięwzięciu (nie wszystkie zostały przełożone na język polski). Czy warto poświęcać czas tym publikacjom? Kto chce niech czyta. Z pewnością znajdą się entuzjaści. Dla mnie jednak takie działanie to wątpliwej jakości „odcinanie kuponów” od popularności oryginału. Kolejne odsłony nie przyniosą raczej zaskoczenia. Stawiam bardziej na znużenie. Szczególnie, że sam autor pokusił się o coś w guście dalszego ciągu pt. Metro 2034, które notabene jest gorsze od pierwowzoru. O tym jednak przy innej okazji.


Grzegorz Cezary Skwarliński © 

P.S.
Powieść była także inspiracją do powstania kilku gier komputerowych


Dmitrij Głuchowski
Metro 2033
Insignis 2010
str. 592



sobota, 9 listopada 2013

Mira Grant - „Przegląd końca świata: Feed”

Tytuł tej książki może być dla niektórych czytelników mylący. Czyżby kolejna publikacja z niekończącego się cyklu „kiedy i jaki koniec świata czeka ludzkość”? Nie, to opowieść o zombie. Wspomniane potwory rodem z poślednich filmów grozy odgrywają tutaj jednak zupełnie inną rolę niż mogłoby się wydawać.




Akcja powieści dzieje się w bliskiej przyszłości na terenie Stanów Zjednoczonych, a raczej tego co z nich zostało. Zombie występujący w książce nie są głównymi bohaterami. To element tworzący atmosferę zagrożenia. Zagrożenia, które determinuje życie ludzkości i kształtuje stosunki społeczne. Wbrew pozorom z typowym horrorem ma to niewiele wspólnego. Żywym trupem może zostać każdy (zarówno człowiek jak i zwierzę o ile osiągnie określoną, niezbyt dużą, masę ciała) z powodu pewnego wirusa, który w przeszłości został uwolniony z laboratorium (jest to stopniowo wyjaśnione w powieści). Każdy jest nosicielem patogenu, ale ulega on uaktywnieniu dopiero po śmierci (są pewne wyjątki). Cywilizacja się jakoś dostosowała. Zmiany jednak są znaczące. Ludzie są mniej mobilni, raczej niechętnie przebywają na zewnątrz pomieszczeń. Częste kontrole krwi nie należą do przyjemności (według mnie ten element wypada mało wiarygodnie, kontrole są tak nagminne, że wszyscy powinni być opuchnięci od częstego kłucia igłami). Jednak człowiek to istota społeczna. Ma w sobie potrzebę komunikowania się. Tę potrzebę zaspokajają w głównej mierze blogi. I właśnie blogosfera jest w tej opowieści najważniejsza.

Głównymi bohaterami jest trójka młodych ludzi tworząca grupę blogerów (magazyn blogowy) pod nazwą Przegląd końca świata. Blogosfera opisana w powieści jest jednak zupełnie inna niż moglibyśmy się spodziewać. Królują statystyki, czat zanikł, dominują fora dyskusyjne i videoblogi. Blogerzy dzielą się na coś w rodzaju klas, zależnie od tego jaką tematyką się zajmują. Tak popularne obecnie w świecie rzeczywistym blogi modowe zupełnie nie istnieją. Niemal wszyscy zajmują się tematem zombie lub czymś z nimi powiązanym. Grupa bohaterów wyróżnia się tym spośród innych blogerów, że zostaje wybrana jako niezależny zespół dziennikarski do relacjonowania kampanii prezydenckiej jednego z kandydatów. To główny wątek tej powieści. Wątek wbrew pozorom zajmujący i trzymający w napięciu. Akcja niemal nie zwalnia. Momentami można się poczuć jak w wagoniku kolejki górskiej, tak szybko następują po sobie wydarzenia. „Wtręty” w postaci blogowych wpisów bohaterów pozwalają zaś bliżej poznać niecodzienny świat przyszłości wypełniony niesłabnącym zagrożeniem. 

Dość nietypowa tematyka i odmienne wykorzystanie zombie czyni z tej powieści ciekawy thriller społeczno-polityczny. O wiele ciekawszy niż większość pozycji z tego gatunku jakie można obecnie znaleźć na rynku. Jak potoczyły się losy opisywanych postaci? Tego nie zdradzę. Powiem tylko, że zakończenie zaskoczy niejednego czytelnika.

Spotkałem się z opinią, że Przegląd końca świata: Feed jest powieścią dla młodzieży. Owszem, tak można sądzić po młodym wieku bohaterów. Nie są to jednak nastolatkowie, ale ludzie dwudziestokilkuletni, więc wspomniana opinia jest trochę myląca. Starsi czytelnicy, szczególnie tacy, dla których internet i blogi to „czarna magia”, niezbyt wiele zrozumieją z historii jaką opowiada autorka. Mogą być nawet rozczarowani. Jeśli chodzi o resztę odbiorców to rzecz gustu. Osobiście byłem mile zaskoczony. Mimo, że za zombie nie przepadam.


Grzegorz Cezary Skwarliński ©


Mira Grant 
Przegląd końca świata. Feed
Wydawnictwo SQN 2012 
str.496